Mój pejzaż
Ni morza stalowego fale napastliwe
Ni Tatry chmur drapacze wyższe niż Manhattan
Ni białowieskiej puszczy dęby wiecznie żywe
Ani w wieże wawelskie wmurowane lata
Ale rak co go dotąd jeszcze nikt nie złapał
Ale kobiałka wczesnych zakurzonych śliwek
I koza prowadzona gdzieś za rogi krzywe
I oset który bosą piętę mi podrapał
Nie trasy autostrady Novotel Intraco
Ani stada dyskotek w stroboskopów smudze
Smokingowe night cluby wzbronione pętakom
Ni pachnące salony elektrycznych złudzeń
Ale rynek miasteczka unurzany w nudzie
I dach z przegniłych gontów dobrze znany ptakom
Ciepły chleb o nieznanym zapomnianym smaku
I drzwi wąskie skrzypiące a za nimi ludzie