Widzę martwych ludzi
Dla mnie ostateczność to Hieronim Bosch
Jego wizje moje lęki
Karmię kontrastami wciąż
Monteologię o życiu wiecznym
„Nie wszystek umrę" głosił Horacy
A spotykam martwych ludzi wciąż
Co już za życia w domu i w pracy
Stracili duszę i niebo to zgon
Widziałam śmierć ma chude palce
I sondę w gardle i gardzi hajsem
Jest skromna do końca wierna do końca
Ludzkie słabości kruchości w jej łasce
Z Wami gdzieś gonię z klapkami na oczach
Że niby oszukam ją
I tak jak Wy żyję do czasu
Aż ona duszę odszuka mą
Nie wiem jak Ty ja wierzę w zbawienie
Szczególnie w chwili agonii i
Jedyne co pamiętam z łaciny to memento mori
Memento mori
Widzę martwych ludzi nie możemy popaść w obłęd
Widzę martwych ludzi widzę widzę martwych ludzi
Widzę martwych ludzi nie możemy popaść w obłęd
Widzę martwych ludzi widzę widzę martwych ludzi
Patrz mi w oczy i mów że we mnie wierzysz
A nie tylko w ciemność na dnie ich źrenic
Masz czuć mój dech mój zew
A nie tylko rdzę na ogniwach łańcucha przeżyć
Kiedy zwłoka milczenie ma cenę
Wbijam szpile w ich lale bezdechów
Nie chcę korodować jak myśli idee
Wedle których żyłem ostatnie ćwierć wieku
I przekuwam ramy na bezkres
Bo losu ironia to bezbek
Piękni i młodzi a bestie
Śluby pachnące jak bezsens
Mija jak wiraż zabija Ci banię
Przyodziewasz obawy szyte na miarę
Ja lecę z nieładem bletami na sztamie
Manię na ostanie zostawię z testamentem
A Igrekzet
Jestem nomadą na rozdrożach snów
Krzykiem rewolty niepokornych dusz
Milion łez płynie że nie słuchamy jak żyć
Liżę krew mijam serca złamane jak Ty
I piszę każdy wers jakby był moim ostatnim
Płonę w deszcz
Słyszę Anubisa śmiech
Ludzie są jak polski hip hop
Walking Dead
Widzę martwych ludzi nie możemy popaść w obłęd
Widzę martwych ludzi widzę widzę martwych ludzi
Widzę martwych ludzi nie możemy popaść w obłęd
Widzę martwych ludzi widzę widzę martwych ludzi
Mam w oczach furię rozumiesz nie jestem wtórny jak Ty
Zamykam sumę posunięć w arkadach diabelskie sny
Mam kawalkadę pod domem zanim dogonisz mnie zgiń
I nie wiem czy to pojmujesz jeśli nie Edvard Munch „Krzyk"
To wizjonerzy z nadużyciem przeżyć bez weny
Eksponują je pomyśl
Jak hochsztaplerzy odurzeni chemią
To dla niej rzucili gibony
Prosto z mostu więc znikaj
Gdy zmory zawijają koszmary w górę; Katedra
Witamy na szczycie Inferna
Tu każda istota jest żywa a martwa pazerna
Wycieram krew z kaptura
Uciekam donikąd jak usta bez znaków
Nie przeżyję długo
Rozpusta na gnijących ciałach To działka chłopaków
Żyję jak chcę i ginę z każdym oddechem
Który wypluwam
Marzę bo wiem że Charon zna zew
Zabierze im tlen i hajsy z YouTube'a
Baroni się potną na pewno łakomi na true talk jak Death Row
Znajomi wrzucają w internet to wszystko
Gdy hip-hop oddaje ich tętno
Dzieleni jak rzędy kamienic to getto
DNA wśród zieleni odmieni mnie tylko na moment
Odetchnąć Znowu nie mogę powietrze Im całe zabiorę
Całe zanim zawiną się w końcu
Martwi za życia tacy jak dzisiaj żrą ścierwo w słońcu
I co Ogień zabiera ostatnie znaki
Daleko gór guseł i chmur w tle kwitną maki
Biorę to szybko i znikam jak ścieżki i cienie na ścianie
Klamry na sen muzyka pod seks wrócę niedługo kochanie
Nie wracam